Rzucono mi wyzwanie, a ja nie czekając długo, podniosłam rękawicę i się go podjęłam. Szczególnie że wydało mi się dość interesujące, bo mogłam spróbować czegoś nowego, czego do tej pory się obawiałam.
Wiecie, że co roku walczę ze słońcem, żeby chociaż trochę mnie ozłociło. To ciężka sprawa, gdy jest się naczelnym bladziochem uniwersum. Bo, mimo że ja słońce lubię, kocham nawet, to ono mnie coś nie bardzo. Stąd chęć podjęcia nowego doświadczenia, jakim jest balsam brązujący. Śmiejcie się, śmiejcie, ale to moje pierwsze podejście, bo zawsze bałam się, że nie mam odpowiednich umiejętności, by spróbować jakoś szybciej i prościej zadbać o moją bladą skórę. Okazuje się, że mam! I prawdopodobnie ma je każdy, komu w ręce wpadnie naturalny samoopalacz Mokosh.
Czy działa?
Tak! I jestem zaskoczona, że tak szybko! Już po pierwszej aplikacji widziałam, że moja skóra nabrała subtelnej, delikatnej opalenizny. Dziś mija 10 dzień, odkąd używam tego balsamu i mogę powiedzieć, że osiągnęłam w pełni zadowalający mnie odcień. Wystarczyła odrobina regularności i skóra nabierała koloru - ton w ton.
Zastanawiacie się pewnie czy nie zrobiłam sobie krzywdy, czyli najprościej mówiąc, czy nie nabawiłam się plam i smug na skórze. Oczywiście, że tak. Zapomniałam umyć dłoni po użyciu i to był mój najgorszy błąd, na szczęście miałam w pogotowiu cytrynę, której sok dobrze rozjaśnia takie przebarwienia i wszystko wróciło do normy. Zrobiłam sobie również plamę pod kolanem oraz w okolicy kostki, ale od tamtej pory pilnuję, aby dokładnie i równomiernie rozsmarowywać kosmetyk i jestem w tym coraz lepsza :)
Jak uzyskać najlepszy efekt?
Pierwsza podstawowa zasada - na efekt warto poczekać. Balsam stosowałam przed snem, a po 8-9 godzinach zauważyłam pierwsze zmiany.
Dodatkowo 2 razy w tygodniu stosowałam peeling całego ciała, dzięki któremu było oczyszczone, odżywione i nawilżone, a to pomagało łatwiej rozprowadzić kosmetyk brązujący.
Co brązuje?
O kolor dbają 3 składniki pochodzenia naturalnego:
• MelanoBronze, pozyskiwany z ekstraktu niepokalanka pospolitego, pobudzający produkcję melaniny w skórze
• Dihydroksyaceton znany również jako DHA - w MOKOSH pochodzenia naturalnego i dlatego nie odczujemy nieprzyjemnego zapachu samoopalacza, a na efekt musimy poczekać kilka godzin
• Olej z marchewki, podkreślający naturalne zabarwienie, wyrównujący koloryt i pielęgnujący skórę.
Wyżej wspominałam o peelingowaniu ciała. Ja do tego celu, używam peelingu solnego Mokosh melonowo-ogórkowego. Jest wspaniały, gęsty z dużą ilością olei. Nie spływa z dłoni, a kryształki soli nie są duże, dzięki czemu łatwiej masuje się nim ciało. Po całym zabiegu na skórze pozostaje oleista warstwa, mocno nawilżająca skórę.
Twarz również traktuję balsamem brązującym, ale tylko na noc. Na dzień wybieram wygładzający krem z ekstraktem z figi. Jest lekki, ale silnie nawilża, a ja właśnie tego potrzebuje. Miło mnie zaskoczył również tym, że nie podrażnił, ani nie wywołał u mnie żadnej reakcji alergicznej. Ten niepozorny słoiczek okazuje się bardzo wydajny, zresztą jak wszystkie kosmetyki, które dziś opisałam. I mają jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletę, pięknie pachną.
W tym wyzwaniu nie ma przegranych! Są sami zwycięzcy! Ja, która przełamała swoje lęki, odżywiła skórę i nabrała wakacyjnej opalenizny oraz fantastyczne, naturalne produkty, o których warto mówić, a najlepiej używać i cieszyć się efektami, jakie zapewniają. Przekonałam się o tym na własnej skórze!