Wyzwanie Mokosh - czy ja właśnie wróciłam z wakacji?

18 maja 2018


Rzucono mi wyzwanie, a ja nie czekając długo, podniosłam rękawicę i się go podjęłam. Szczególnie że wydało mi się dość interesujące, bo mogłam spróbować czegoś nowego, czego do tej pory się obawiałam.
Wiecie, że co roku walczę ze słońcem, żeby chociaż trochę mnie ozłociło. To ciężka sprawa, gdy jest się naczelnym bladziochem uniwersum. Bo, mimo że ja słońce lubię, kocham nawet, to ono mnie coś nie bardzo. Stąd chęć podjęcia nowego doświadczenia, jakim jest balsam brązujący. Śmiejcie się, śmiejcie, ale to moje pierwsze podejście, bo zawsze bałam się, że nie mam odpowiednich umiejętności, by spróbować jakoś szybciej i prościej zadbać o moją bladą skórę. Okazuje się, że mam! I prawdopodobnie ma je każdy, komu w ręce wpadnie naturalny samoopalacz Mokosh.


Czy działa?

Tak! I jestem zaskoczona, że tak szybko! Już po pierwszej aplikacji widziałam, że moja skóra nabrała subtelnej, delikatnej opalenizny. Dziś mija 10 dzień, odkąd używam tego balsamu i mogę powiedzieć, że osiągnęłam w pełni zadowalający mnie odcień. Wystarczyła odrobina regularności i skóra nabierała koloru - ton w ton.


Zastanawiacie się pewnie czy nie zrobiłam sobie krzywdy, czyli najprościej mówiąc, czy nie nabawiłam się plam i smug na skórze. Oczywiście, że tak. Zapomniałam umyć dłoni po użyciu i to był mój najgorszy błąd, na szczęście miałam w pogotowiu cytrynę, której sok dobrze rozjaśnia takie przebarwienia i wszystko wróciło do normy. Zrobiłam sobie również plamę pod kolanem oraz w okolicy kostki, ale od tamtej pory pilnuję, aby dokładnie i równomiernie rozsmarowywać kosmetyk i jestem w tym coraz lepsza :)

Jak uzyskać najlepszy efekt?

Pierwsza podstawowa zasada - na efekt warto poczekać. Balsam stosowałam przed snem, a po 8-9 godzinach zauważyłam pierwsze zmiany.
Dodatkowo 2 razy w tygodniu stosowałam peeling całego ciała, dzięki któremu było oczyszczone, odżywione i nawilżone, a to pomagało łatwiej rozprowadzić kosmetyk brązujący.

Co brązuje?

O kolor dbają 3 składniki pochodzenia naturalnego:

• MelanoBronze, pozyskiwany z ekstraktu niepokalanka pospolitego, pobudzający produkcję melaniny w skórze
• Dihydroksyaceton znany również jako DHA - w MOKOSH pochodzenia naturalnego i dlatego nie odczujemy nieprzyjemnego zapachu samoopalacza, a na efekt musimy poczekać kilka godzin
• Olej z marchewki, podkreślający naturalne zabarwienie, wyrównujący koloryt i pielęgnujący skórę.




Wyżej wspominałam o peelingowaniu ciała. Ja do tego celu, używam peelingu solnego Mokosh melonowo-ogórkowego. Jest wspaniały, gęsty z dużą ilością olei. Nie spływa z dłoni, a kryształki soli nie są duże, dzięki czemu łatwiej masuje się nim ciało. Po całym zabiegu na skórze pozostaje oleista warstwa, mocno nawilżająca skórę.

Twarz również traktuję balsamem brązującym, ale tylko na noc. Na dzień wybieram wygładzający krem z ekstraktem z figi. Jest lekki, ale silnie nawilża, a ja właśnie tego potrzebuje. Miło mnie zaskoczył również tym, że nie podrażnił, ani nie wywołał u mnie żadnej reakcji alergicznej. Ten niepozorny słoiczek okazuje się bardzo wydajny, zresztą jak wszystkie kosmetyki, które dziś opisałam. I mają jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletę, pięknie pachną.

W tym wyzwaniu nie ma przegranych! Są sami zwycięzcy! Ja, która przełamała swoje lęki, odżywiła skórę i nabrała wakacyjnej opalenizny oraz fantastyczne, naturalne produkty, o których warto mówić, a najlepiej używać i cieszyć się efektami, jakie zapewniają. Przekonałam się o tym na własnej skórze!

O czym marzysz?

10 maja 2018

Ostatnio moje myśli skierowały się w stronę marzeń. Nie żebym ciągle błądziła głową w chmurach, ale tak jakoś nie daje mi to spokoju odkąd spotkałam się z tekstem, że marzenia mogą zrujnować życie. I czasami zastanawiam się czy nie ma w tym trochę racji, a chwilę później, zdecydowanie częściej, nachodzi mnie myśl - o czym ja tak właściwie marzę? Ale wiecie, tak naprawdę, szczerze i mocno. Rzeczy materialne odhaczam raz szybciej, raz wolniej ze swojej listy. Cieszę się nimi przez chwilę, a potem gdzieś o nich, a właściwie o radości, która towarzyszyła na początku zapominam. Nie wiem często czego chcę, to podobno nazywa się niezdecydowanie. A życie w niezdecydowaniu wcale nie jest prostsze niż wtedy gdy czegoś mieć nie możemy. Więc w zasadzie jak marzyć jak nie wie się do końca o czym?

To jest moje zadanie domowe, które próbuję rozwikłać od pewnego czasu. Na ten moment udało mi się dojść do takich wniosków:
 pozostając w tematyce ogólnomodowej - zamiast ciuchów z sieciówek, dużo bardziej zadowolona jestem z tych z second handów, a najbardziej gdy kolejne ubranie zamieniam w zakup nowej rośliny do domu
 zamiast kolejnych zachcianek materialnych wolę nawet najkrótszą, a nawet najbliższą wycieczkę na łono natury
 podróże sprawiają mi mega frajdę - jestem kolekcjonerką wspomnień
 czas spędzony z rodziną i przyjaciółmi jest dla mnie bardzo cenny, nawet wtedy gdy nic szczególnego nie robimy
 mój nastrój zależy od ilości zajęć jakie sobie narzucam - im więcej zrobię tym jestem bardziej zadowolona z siebie, a co za tym idzie udziela się on domownikom

Jakby to tak złożyć w całość to równanie wyszłoby całkiem proste. Może po prostu marzę o podróżowaniu z bliskimi? O bliskości natury? Beztrosce i spokoju? Może...a Wy wiecie o czym marzycie?


spodnie / jeans - sh     kurtka / jacket - zara     trampki / sneakers - converse     koszula / shirt - zaful