Gdy dzień w Belgradzie zakończył się deszczem, wiedzieliśmy co może nas czekać kolejnego dnia. Rano obudziły nas krople stukające o parapet, zwiastowało to tylko jedno - kombinezony przeciwdeszczowe poszły w ruch. To już chyba tradycja, że zawsze jak jesteśmy w drodze pada, tym razem nie było inaczej, na szczęście przełknęliśmy to i ruszyliśmy w stronę Nova Varos. Jest to małe miasteczko otoczone górami. I pewnie nie trafilibyśmy tam gdyby nie ogromna ochota zobaczenia kanionu Uvac oddalonego od naszego zakwaterowania około 50 minut. Widząc piękne zdjęcia w sieci, trudno było sobie odmówić odwiedzenia tego miejsca, tym bardziej, jeśli nie musieliśmy zbaczać z wyznaczonej trasy. To jedna z zabawniejszych i jednocześnie najstraszniejszych przygód jakie mieliśmy podczas całego wyjazdu.
Zachęceni poprawą pogody, obraliśmy kierunek w stronę kanionu, nieprzygotowani zupełnie na zmianę warunków. Szybko okazało się, że krótki rękaw to totalna pomyłka i musieliśmy w najbliższym sklepie kupić jakiekolwiek ubranie. Sprzedawca, na którego trafiliśmy przekonany był, że tak bardzo nam się podobają, dlatego zawróciliśmy :). Nie dało się wyprowadzić go z błędu, więc po krótkim targowaniu, zaopatrzeni w bluzy w rozmiarze 46 ruszyliśmy dalej. Piękne krajobrazy przeplatały się z widokiem dzikich wysypisk. Jedno szczególnie utkwiło nam w pamięci, jeszcze tlące, zalatujące paloną gumą, a w śród śmieci biegające,wychudzone psy. Scena rodem z horroru. Myśleliśmy, że już nic nas tak bardzo nie zaskoczy. A jednak! Gdy dotarliśmy za szczyt, zaczęło padać - chyba mamy jakiś dar do przyciągania deszczu :). Nie odpuściliśmy jednak, w końcu nie na darmo pokonaliśmy te kilometry. Sam szczyt był zachwycający, nie potrafię opisać potencjału do zdjęć tego miejsca, Uvac jest po prostu niesamowite! Na moim zdjęciu niestety tego nie zobaczycie, udało mi się zrobić tylko kilka ujęć i to nie z najlepszej perspektywy, bo musieliśmy uciekać przed burzą, która była naprawdę bardzo blisko.
Na domiar złego motocykl postanowił zakopać się w błocie, a w okolicy nie było żywej duszy. Jakimś jednak cudem udało nam się wydostać, zjechać z góry i z prędkością 30 km/h doturlać się do domu, nie obrywając przy okazji spadającymi z gór głazami.
Wtedy byłam przerażona - dziś wspominam to z uśmiechem :).
Kolejny dzień był już pełen nadziei na słońce, w końcu wyruszaliśmy do Montenegro, więc nie mogło być inaczej.
Plecak - trendhim
Nie pomyliliśmy się, wysokie temperatury, przywitały nas całkiem szybko, a widok na panoramę Budvy, która była naszym głównym celem, zatrzymał nas i nie chciał puścić. Co to był za obraz!
W Budvie spędziliśmy 4 noce. I choć początki były trudne, ze względu na ogromną ilość turystów, małe, zatłoczone plaże (to było do przewidzenia, w końcu byliśmy w szczycie sezonu, w najmodniejszym kurorcie Czarnogóry), ostatecznie udało nam się znaleźć miejsca odpowiednie dla nas.
Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami miasta, plażowaliśmy, podziwialiśmy zachody słońca, próbowaliśmy lokalnego jedzenia, odkryliśmy ulubione, jagodowe wino, a nawet dałam się namówić na parasailing - to zdecydowanie coś (poza fantastycznymi widokami) co z Budvy zapamiętam najlepiej, w końcu po raz pierwszy latałam! :)
Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami miasta, plażowaliśmy, podziwialiśmy zachody słońca, próbowaliśmy lokalnego jedzenia, odkryliśmy ulubione, jagodowe wino, a nawet dałam się namówić na parasailing - to zdecydowanie coś (poza fantastycznymi widokami) co z Budvy zapamiętam najlepiej, w końcu po raz pierwszy latałam! :)
1 komentarze
Ale tam jest pięknie :D
OdpowiedzUsuń