Pudełka kosmetyczne to prawdziwa kopalnia skarbów. Oczywiście, czasami trafią się buble, ale mam wrażenie, albo szczęście, że mnie omijają. Biorąc pod uwagę częstotliwość z jaką pojawiają się u mnie nowe kosmetyki, często nie wracam do starych na blogu. Dziś jednak postanowiłam to zmienić i opowiedzieć co nieco o moich ulubieńcach. Wszystkie produkty znalazłam w różnych edycjach Joy Boxa. Pisząc dla Was recenzję za każdym razem staram się wszystko testować, nigdy jednak nie czekałam do denka aby wystawić opinię. Tym razem jest inaczej i mimo, że recenzowałam już każdy z nich, to dopiero teraz chciałabym przybliżyć Wam kilka takich kosmetyków, do których bardzo lubię wracać, z pewnością kupię kolejne opakowania i nie boję się polecić ich dalej.
Jestem z siebie całkiem zadowolona. Poprzedni tydzień minął mi na leżeniu na kanapie, oczywiście ten wolny czas, który pozostaje mi wieczorami. Wkurzało mnie to i jednocześnie nie potrafiłam zmobilizować się do niczego produktywnego, więc po prostu przeczekałam. Żal minął a ja niczego sobie nie postanowiłam, ale wzięłam się w garść. Dziś pomimo, że jeszcze nadaję z kanapy jestem już po treningu i zaraz zbieram się do dalszego dziergania. Jeśli jesteście ciekawi jak mi idzie to hmm...po raz trzeci pruję moje jak na razie małe dzieło. Wydaje mi się, że pogubiłam gdzieś oczka i pomyliłam strony przy tworzeniu ściągacza. W każdym razie nadal jestem zwarta, gotowa i pewna, że zrobię tę czapkę. Jak nie na obecną zimę to przyszłą.
Widzicie mój bordowy szalik? Kupiłam go za grosze na ciuchach, z metką 100% kaszmir. Tak strasznie go polubiłam, że do bordowego kompletu chciałam zdobyć też czapkę. Nie znalazłam jednak nigdzie takiej, która podobałaby mi się na tyle i pasowała do mojej pyzatej buzi, aby ją zwyczajnie kupić. Szybko przyszło mi do głowy, że sama sobie ją wydziergam. Kiedyś już miałam styczność z drutami, ale co najwyżej mocno ściągnięty szalik udało mi się zrobić, a było to lata temu i ta wiedza kompletnie gdzieś mi umknęła.
Mawiają "Nowy Rok jaki, cały rok taki" wychodziłoby na to, że spałabym do 9 i niespiesznie wstawała. Spacerowałabym przez pół dnia po lesie, jadała bigos i oglądała po 10 odcinków Przyjaciół. Byłoby mnie trochę więcej i może szybko bym się znudziła, ale chyba byłoby całkiem fajnie, przynajmniej przez chwilę.